„Póki zdrowia i sił starczy”
Pani Bronisława Pyc od ponad 60 lat zajmuje się wyplataniem ozdób ze słomy, pielęgnując piękne tradycje rodzinne, ponieważ przedmioty artystyczne ze słomy wykonywały już jej siostry, matka oraz babcia. Urodziła się 13.09.1943 roku w Zawadce i do dziś w tej wsi mieszka.
Pani Broniu, jakie były Pani początki wykonywania ozdób ze słomy?
Gdy miałam osiem lat, przy swojej mamie wykonywałam już pierwsze proste plecionki z dwóch ździebeł. Potem pamiętam wzięłam słomę i poszłam robić w rodzinnym domu pod okno plecionkę z czterech ździebeł. Moja mama na to: „dziecko, jak chcesz robić, to rób, bo pięknie ci wychodzi". Moja mama robiła takim system: siedem albo jedenaście (ździebeł) i to wychodził pasek do spodni albo do spódnicy. A ja robię sobie wciąż na cztery, ale bez prasowania. A szyszki? To środek z orzechów robię, a potem owijam stopniowo plecionką ze słomy. W tym roku słoma jest przepiękna.
Kiedy trzeba zbierać zboże na słomę do słomkowych wyrobów?
Kilka razy trzeba pójść w pole i zobaczyć, żeby nie była albo „przestono", albo „niedojrzało". Gdy zbierzemy za wcześnie, nigdy złotą nie będzie, będzie po prostu zielona, a z kolei gdy za późno, będzie czarna. Takie zboże trzeba suszyć na słońcu. Do wyrobu nadaje się tylko część łodygi żyta zawarta pomiędzy kłosem a kolankiem. Na dwie godziny przed przystąpieniem do pracy słomę należy moczyć.
Kiedy był czas na wykonywanie tych ozdób?
Chodziłam do szkoły, do siódmej klasy i koniec. Potem, jak miałam 22 lata zaczęłam pracować w sklepie. To jest duża różnica - osiem lat. Było oczywiście gospodarstwo, ale jak jest zamiłowanie do tego, to nic nie pomoże. A dziś mam przeszło 60-lecie mojej pracy. Taki jubileusz, którego nikt nie obchodził. Odeszłam z pracy w sklepie jak miałam 36 lat, ale cały czas w gospodarstwie i przy słomie. Wykonywałam kasetki, pająki, bukiety, serca, kwadraty na grzebienie itd.
Kto kupuje u Pani te ozdoby?
Ostatnio przyjechało takie państwo z Francji. Nawet byłam chora, bo miałam krwotok i nawet w kościele nie byłam. Mój mówi, że „przyszli do ciebie". Byłam pewna, że to świadkowie Jehowy. Odpowiedziałam, że nie będę się zapisywać. Oni nic tylko pokazują mi jakąś gazetę. A na niej jestem na zdjęciu z jarmarku w Kolbuszowej, jak słomkowy bukiet kwiatów trzymam. Przyjechali właśnie po takie kwiaty i ozdób na choinkę wzięli trochę, serduszka, flakony, koszyczki. I ani słowa po polsku. Było ich troje i jedna pani starsza miała na imię Bronia, ale też ani po angielsku, ani po niemiecku, tylko po francusku. Jak któryś z przedmiotów im się spodobał, to po prostu bili brawo, klaszcząc w dłonie. A jeśli chodzi o cenę, to po prostu pisaliśmy na kartce. Z kolei w zeszłym roku byli z Holandii. Dzwoniła do mnie pani z Rzeszowa, czy nie zrobiłabym dużego słomianego serca, bo tam jest taka moda, że na weselu wieszają je na frontowej ścianie. Ale zanim zabrałem się do pracy nad tym sercem, to oni już u mnie byli i zobaczyli wykonane przeze mnie małe serca i wzięli ich cztery. I też tylko po polsku powiedział mi „zdrowia" i „do widzenia" i tyle.
Kto zaprasza na jarmarki, wystawy?
Przez wiele lat jeździłam do Mielca, ale od pewnego czasu ta współpraca „umarła". Tam były wspaniałe imprezy. Jeżdżę teraz na pokazy. Ostatnio byłam na spotkaniu z nauczycielkami - emerytkami w Kolbuszowej. Byłam też w Dobrzechowie na Dniu Seniora. Do Strzyżowa też czasem jeżdżę.
Czy ktoś oprócz Pani para się słomkarstwem w naszym regionie?
Pamiętam, że kiedyś robiła takie ozdoby pani Szetela, pani Papuga ze Stępiny, ale to już staruszka będzie. Znam ją, bo spotkałyśmy się chyba na wystawie w Strzyżowie w sześćdziesiątym ósmym roku. Ale wystaw nie lubię.
Dlaczego?
Bo to kłamstwo, czyste kłamstwo!
Czemuż to tak?
Na przykład w Dynowie, ustalone było, że kto będzie miał najbardziej podziwiane prace, otrzyma pierwsze miejsce. Ja zdobyłam II nagrodę, a moja znajoma dostała tylko wyróżnienie, ale powinna mieć pierwsze miejsce. Miała trzy kasetki bardzo przyozdabiane. Ja co prawda nie lubię zanadto ozdabiać, ale tamte kasetki były ozdobione perfekcyjnie. Z kolei byłam w Domu Sztuki w Rzeszowie. Tam brakło miejsca na mój bukiet i godło. Nie wiem dlaczego. Jedna z pań z Zagórzyc zapytała mnie, które miejsce zdobyłam. Odpowiedziałam, że nie mam jeszcze zawiadomienia. Ona już została zawiadomiona, że ma drugie miejsce. Kiedyś w Domu Seniora stwierdziły jurorki, że to co robię to „nowoczesna rzecz". Zrobiłam wtedy pająk i bukiet i to miały być „nowoczesne rzeczy"?! Zaś w Wielopolu na wystawie wielkanocnej zwycięża „Drzewko szczęścia" z 40-stu bułek-osełek. Co to jest, na kołku osadzić czterdzieści bułek? A moje wyroby są „nowoczesne"...
Czyli zostają jarmarki i pokazy?
Tak. W lutym, czy w kwietniu byłam w Czudcu. I wszystko, co przygotowałam na jarmark to sprzedałam. I co będę narzekać... A na wystawie to zdobędę jakieś miejsce albo w ogóle. Jak będę miała znajomości to tak, bo teraz znajomości decydują.
Czy komuś w rodzinie przekazuje Pani swoją wiedzę i umiejętności z zakresu słomkarstwa?
Synowej, a ostatnio i wnuczce. Wnuczka rozpoczęła tworzyć małe rzeczy: kolczyki i bransoletki. Muszę przyznać, że wychodzą jej piękne rzeczy. Tylko jak na razie brakuje takich uchwytów do kolczyków. Czasem robi to na uchwytach starych kolczyków. Robimy też koszyczki, które wyściełamy aksamitem albo samą prasowaną słomą i te ze słomą mają większy „pokup". Moja siostra to jeszcze od spodu wykładała słomą.
A synowa ma czas na wykonywanie tych wyrobów, bo i ona ma gospodarstwo, trójkę dzieci?
No oczywiście nie ma czasu. Mąż do pracy, na jej głowie gospodarstwo i dzieci. Z początku to nawet nie miała ochoty tego robić, ale jak zaczęła, to ją to „wciągło". Mówi, że jak ma zmartwienie, a zmartwień nie brakuje, to bierze się za słomki i się uspokaja. Kto nerwowy to nie dla niego taka robota.
Pani siostra też jeszcze plecie ze słomy?
Mało. Jest już w podeszłym wieku, o sześć lat starsza ode mnie.
A i Pani choroba przeszkadza.
Oj bardzo. Już czternaście lat jeżdżę co drugi dzień na dializy. Nie wytrzymują nerki. Najpierw w Krośnie, teraz od kilku lat w Rzeszowie, cztery godziny pod „maszyną" leżę, potem trzeba trzymać te rany, by krew się nie lała, i do domu. Jestem najstarszym pacjentem. Tą ręką, która jest podłączona do „maszyny" wolno mi tylko kilogram podnieść - to strasznie mało. Ale póki życia i zdrowia to zbieram żyto, słomę prasuje i plotę, bo to mnie trzyma przy życiu.
Pani Broniu - najbliższe plany?
Jadę do Mielca 13 sierpnia na jarmark, a potem w ostatnią niedzielę września do Krasnego.
Pani Broniu dziękuję za rozmowę. Życzę wytrwałości i nade wszystko dużo, dużo zdrowia.
Dziękuję.
Rozmawiał Wiesław Plezia